Światło dzienne ujrzał Xiaomi Mi 6. Na malutkiej konferencji, bez wielkiego „halo”, po cichu pokazano Xiaomi Mi 6, poinformowano o cenach, podziękowano i pozamiatane. Bez setek reklam, spotów czy otoczki emejzingu. Na dobrą sprawę, zastanawiam się właśnie nad tym, co widzieliśmy.
Trudno powiedzieć, czy Xiaomi pozamiatało, zaorało czy po prostu firmę stać tylko i wyłącznie na walkę z wykorzystaniem kryterium cenowego. W sumie, średnio mnie to teraz obchodzi, bo doczekaliśmy tego abstrakcyjnego momentu, kiedy za dwa Snapdragony 835 zamknięte w dwóch odpornych na zachlapanie obudowach z dwoma wyświetlaczami o przekątnej 5,1 cala i – łącznie – dwunastoma gigabajtami RAM-u można kupić co najwyżej jednego flagowca A-brand’owych firm. Abstrakcja, prawda?
Wiele jest firm, które robią naprawdę dobre, solidne telefony, a miłośnicy smartfonów z wielu państw z różnych względów albo o nich nie słyszeli, albo utożsamiają je z „jakąś tandetą”. Śmieszne, bo gdy się taką osobę zapyta, dlaczego uważa dane urządzenie za tandetę, to nagle okazuje się, że zdecydowana większość tych osób nie umie podać żadnego argumentu poza jednym, w sumie oczywistym: no bo to mało znana firma, pewnie więc jest beznadziejnie.
Przez moje dłonie przewinęło się sporo ciekawych smartfonów z tak zwanego”B-Brand’u”. Przyznam szczerze, że wobec takich wynalazków jak Kruger&Matz Live 4 czy Live 4S byłem na początku nieco sceptyczny, jednak po kilku dniach zdałem sobie sprawę z tego, że to naprawdę kapitalne urządzenia, których największą słabością nie jest bateria czy specyfikacja a właśnie nazwa, logo. Do niedawna podobnie myślałem o Xiaomi. Po dzisiejszej premierze, sam nie wiem co o tej firmie myśleć.
Zastanówmy się. Globalnie rozpoznawalne firmy nieraz wypuszczają odgrzewane kotlety zamknięte w ładnych opakowaniach. Na pudełku lub nawet i na telefonie pisze „Made in China”. Mamy kilka autorskich rozwiązań, akumulator danego producenta oraz szeroką, dostępną niemal na wyciągnięcie dłoni dystrybucję. I cenę wyższą aniżeli 3000 złotych. Jakim prawem takie Xiaomi może wypuszczać niemal bliźniaczy pod kątem specyfikacji produkt, najpewniej ustawiając się w kolejce po podzespoły dokładnie do tych samych firm co rynkowi giganci, a następnie wyceniać swoje produkty na kwotę wynoszącą jakieś 50% ceny „normalnego flagowca”?
Zawsze w takich sytuacjach włącza mi się żółta lampka, że pewnie kontrola jakości polega na tym, że jakiś przypakowany Chińczyk patrzy na urządzenie przez kilkanaście minut z taką mocą, że aż mu żyłki na skroniach wychodzą. Jeśli (wyłączony) telefon przetrwa, to kontrola jakości jest zaliczona. A przecież Samsung zbudował maszynę, która imituje ludzki tyłek tylko i wyłącznie po to, aby sprawdzić, czy ich telefon wytrzyma, gdy ktoś o ponadprzeciętnej wadze zechce sobie usiąść w jakimś barze i zamówić potrójnego burgera.
Może i kiedyś tak było. Pamiętam pierwsze dostępne w Polsce smartfony Huawei (wtedy jeszcze wymawialiśmy nazwę firmy jako „Hjułi” ;) ), które – delikatnie mówiąc – furory na rynku nie zrobiły. To było jednak w okolicach roku 2013, a w następnych latach firma z Chin tak solidnie dorzuciła do pieca, że nagle stała się poważnym zagrożeniem dla wszystkich globalnych graczy. Zack z kanału JerryRigEverything sprawdził zresztą wytrzymałość Xiaomi Mi MIX’a i telefon wyszedł z tej próby obronną ręką. Można więc domniemywać, że Chińczycy postarali się o to, aby i Xiaomi Mi 6 nie przyniósł im wstydu.
Docieramy tutaj do sedna. Która ze stron przeszacowała? Chciałbym powiedzieć, że A-Brand, który wydaje krocie na reklamę, jednak wyniki przedsprzedażowe Galaxy S8 temu przeczą. Zresztą, LG, Sony czy HTC też wyceniają swoje urządzenia sowicie. Rozumiem to, bo działy rozwoju to inwestycje długoterminowe, pewnego rodzaju obligacje branży mobilnej, jednak obawiam się tego momentu, kiedy któraś z firm przeholuje i przeszacuje produkt, stawiając państwom Europy Środkowej, które dopiero usiłują się bogacić, warunki nie do zaakceptowania.
Co zatem zrobić? Jak kupować? Skoro firmy takie jak Xiaomi wchodzą do rodzimej oferty operatorskiej, skoro są oficjalnie sprzedawane i serwisowane w Polsce, znikają jedne z ostatnich barier natury logistycznej. Powoli znika obawa przed zatrzymaniem paczki na granicy i dorzuceniem takiego cła, że aż nam w pięty pójdzie. Wreszcie, czy niemal dwukrotnie wyższa cena to naprawdę inwestycja w działy rozwoju i przyszłość branży mobilnej? Czy użytkowników z Polski po prostu stać na finansowanie wielkich korporacji, których logo widzimy niemal wszędzie? Wydaje mi się, że jednoznaczna odpowiedź na to pytanie nie istnieje.
Ciekawi mnie natomiast, dlaczego NIE kupilibyście Xiaomi Mi 6 lub urządzenia z Chin, a wybralibyście A-Brandowego flagowca pełną gębą? Bo logo? Bo gwarancja jakości? Bo przywiązanie do marki? Dajcie znać w komentarzach. Może nam z tego wyniknąć ciekawa – i oby kulturalna – dyskusja :)
*zdjęcie główne pochodzi z serwisu Pixabay